Drukuj

 

 

Pod prąd

 

W latach 1959-1961 w "Głosie Nauczycielskim" Leonard Turkowski, pod pseudonimem "Turek z Bartoszyc" publikował felietony "Pod prąd". Poniżej kilka tekstów.

 

Przeciw wodolejstwu

Nie miejcie mi za złe, ale zaczynam być dumny z siebie. Mam powód. Spostrzegłem, że bywam podobny do grupy ludzi, do których żywię coraz wyższy szacunek. Samouwielbienie? Nie tak źle!

Uwielbiam Putramenta. Jeżeli ktoś nie czytał, względnie nie czytuje w "Przeglądzie Kulturalnym" jego "Pół wieku" - niech żałuje. W tym dziele osiągnął on szczyty zwięzłości i kondensacji. Spod jego pióra nie wychodzi żadne daremne zdanie, żadne niepotrzebne słowo. Wszystko jest tak wyważone, że nie można niczego dodać ani niczego ująć. W tej nadzwyczajnej prostocie tkwi piękność i doskonałość jego stylu. Podobnymi wzorami prostoty, zwięzłości, kondensacji są jego felietony "Kącik laika". Czy macie pojęcie, co ten człowiek powiedział o jakiejś swojej pracy? Nie powtórzę dosłownie, ale mniej więcej tak: "Nie udała mi się; nie miałem czasu i dlatego jest zbyt rozwlekła". Czy rozumiecie głęboką mądrość tego paradoksu? Pisać zwięźle jest ogromnie trudno, wymaga to czasu i wysiłku; rozwlekle piszą ludzie, którzy nie zastanawiają sie dostatecznie nad swoimi słowami. Łatwiej napisać dużo niż mało.

Akcję przeciw kobyłom prowadził kiedyś Brzechwa, znany nam z krótkich fajerwerków poetyckich dla dzieci. Jednym wielkim wołaniem o kondensację są jednozdaniowe arcydzieła Leca. Putrament nie jest więc osamotniony. Warto tę akcję przenieść na nasze podwórko nauczycielskie.

Można spotkać w czasopismach pedagogicznych kobyły, na których widok czytelnik staje dęba. Dostajemy do rąk grube tomiska, które odrzuca się niejednokrotnie po przeczytaniu kilku kartek. Autorzy tych prac nie szanują ludzkiego czasu. Kobyła zawiera tyle treści, że gdyby ścisnąć - ostałaby się czwarta część. A tak bywa. Wybaczcie, że nie posypię przykładami - sądzę, że każdy potrafi uczynić to samo - nie zawsze człowiek chce narażać się bogom.

Wiadomo - sami nauczyciele są na ogół gadatliwi. Ile naszych lekcji jest przegadanych? Słyszę czasem pytanie: "Co ja mam mówić na tej lekcji?", "Co można powiedzieć na ten temat?". Odpowiadam wtedy: "Pomyśl lepiej, co masz na lekcji robić! Jak zorganizujesz działalność uczniów! Mało gadaj - dużo czyń!".Werbalizm jest najstraszniejszą plagą naszych szkół. Niech zniknie z klas szkolnych to ustawiczne "wykładanie". Słyszę nawet raz po raz, że ktoś "wykłada" śpiew czy prace ręczne. Brrr... Już zamiast wykładać niech wyłoży i idzie ze szkoły. Nie chciałbym być jego uczniem, wolałbym śpiewać i majstrować.

Zaraz narzuca się wątpliwość, czy szkolna nauka mówienia i pisania jest nauką prostoty języka, zwięzłości, kondensacji. "Przekrojowy" "humor z zeszytów szkolnych" podtrzymuje tę wątpliwość. Uwielbiam krótkie wypracowania i prześladuję uczniów za ględzenie. Poloniści, ile zarobicie czasu, gdy nauczycie młodzież Putramentowego stylu! A jaką przysługę wyrządzicie polskiej literaturze! (...)

"Głos Nauczycielski" nr 51 z dn. 17 grudnia 1961 r.

 

Grzeczny chuligan

Są dwie oceny szkolne, które niewiele komunikują. Jedna z nich - to trójka z jakiegokolwiek przedmiotu nauczania. Za informacją "dostateczny" w praktyce kryje się szeroki wachlarz możliwości - od prawie zupełnej niewiedzy, aż do faktycznej znajomości podstawowych elementów wiedzy i jakich takich umiejętności.

Trójka może być równie dobrze taką lepszą dwóją jak i słabą czwórką. I nigdy właściwie nie wiadomo, co reprezentuje uczeń oceniony tym stopniem. Znajduję m. in. w tym - memento, że nasza skala ocen jest niewystarczająca, że brak nam odpowiedników do powszechnie stosowanych i dopiero jako tako wyraźnych ocen: 3- i 3+.

Jednak chcę raczej zatrzymać się nad drugą taką niekomunikatywna oceną. Jest nią piątka ze sprawowania. Diabli bowiem wiedzą, z kim mam do czynienia, gdy na świadectwie widzę tę ocenę. Ale w odniesieniu do sprawowania chodzi już wyraźnie o cały system ocen, a nie tylko o tę jedną.

Spotykamy się na każdym kroku z takim paradoksem.: nauczyciele w szkole narzekają na zachowanie się dzieci, na brak dyscypliny itd. - a gdy spojrzeć na arkusze ocen tej samej szkoły, to ujrzymy równiutkie rządki piątek ze sprawowania. Oceny te, niestety, w najmniejszym nawet stopniu nie odzwierciedlają sprawowania się uczniów. Jest w całej Polsce na ogół tak, że trzeba się dopiero nieźle rozchuliganić, by otrzymać ocenę "dobry" ze sprawowania. Pomyślmy: dobry - a więc sprawuje się dobrze - tzn. właściwie bez zarzutu, czego od niego jeszcze wymagać?

Wydaje się, że wszyscy czujemy paradoksalność tej sytuacji, ale jakoś nie potrafimy sie z niej wydobyć. Jesteśmy bezsilni wobec tradycji. Jakiż jest bowiem powód, by do sprawowania się uczniów stosować takie dziwne miarki? - A może jest aż tak dobrze? Może nasze dzieci są naprawdę takie grzeczniutkie, jak by wynikało z ich świadectw? - Dlaczego wiec tyle narzekań? (...)

Wiem, że w wielu szkołach odzywają sie głosy powątpiewające w słuszność tych naszych przyzwyczajeń. Czy jest rzeczą słuszną, by sprawowanie uczniów określać tymi samymi ocenami, co postępy w nauce? Co to znaczy, że uczeń sprawuje się "dostatecznie"? Semantyczna analiza wyrazu sugeruje raczej, że najzupełniej wystarczy zachowywać się dostatecznie; regulamin zaś oświadcza, że ocena ta zawiera w sobie groźbę zawieszenia w prawach ucznia. Coś tutaj nie gra. Zamiast "dostateczny" było kiedyś "odpowiedni". Ale dziękuję za takiego "odpowiedniego ucznia", którego trzeba wywalić ze szkoły.

"Głos Nauczycielski" nr 22 z dn. 28 maja 1961 r.

 

Mowwwa!

Myślałem, że o tym zapomnę, ale nie mogę, choć minęło już ładnych parę miesięcy, bo raz po raz mi o tym ktoś z otoczenia przypomina. Młodzież jakiejś szkoły krakowskiej napisała do "Muzyki i aktualności" bardzo nabożny list, w którym wzywa swoich rówieśników do czystości językowej. Rzecz bardzo chwalebna - jestem całkowicie za czystością języka polskiego; unikam uczonych słówek i makaronizmów, staram się mówić jak najbardziej po polsku. Brawo!

W tym liście jednak owa młodzież występowała m. in. przeciw wielu wyrażeniom, używanym w gwarze młodzieżowej. I to mnie zmartwiło. Zmartwiło tym bardziej, że między wierszami listu odczytałem wpływ wychowawczyni polonistyki, którą młodzież wymieniła jako swego sprzymierzeńca. Mocno mi się zdaje, że ta wychowawczyni była inspiratorką tego listu, a nawet, że młodzież pisała list pod jej dyktando.

Nie mogę po dłuższym czasie przytoczyć wyrażeń, przeciw którym występowali młodzi puryści. Były między nimi całkiem niewinne, moim zdaniem, wyrażenia gwarowe, które w atmosferę szkolna wnoszą ten miły, swoisty ton różniący środowisko uczniowskie od innych środowisk. Jakże straszne byłoby życie szkolne, gdyby zamiast "kujonów" czy "kowali" sami świętoszkowaci "dobrzy uczniowie" nie "obkuwali matmy" lecz solennie "uczyli się matematyki". Współczuję nawet tym najgorszym krakowskim uczniom, jeśli zrealizowali kolektywne postanowienie i "otrzymują oceny niedostateczne" zamiast "łapać baniaki".

Nie róbmy przecież karykatury z walki o czystość języka!

Ja chodziłem do szkoły nie w Krakowie lecz w Poznaniu i dlatego w moim szkolnym żargonie były inne kwiatki niż w solidnej krakowskiej budzie. Ale ostatecznie umiem jako tako mówić i pisać po polsku, choć razem ze swymi kumplami "żarłem ciocha" zamiast jeść ciastka", na boisku grałem "w fuchę" zamiast w piłkę i do zakazanej palarni chodziłem często gęsto na "ćmika". Chyba byśmy wszyscy wspominali szkołę jako przedsionek piekła, gdyby nie żakowski styl życia, w którym nienajmniejszą rolę gra szkolny żargon. Używał go Kopernik, jego ślady widać w poezji Mickiewicza, a Żeromski wyraźnie nim się rozkoszował - mimo to wszyscy wyrośli na ludzi. Gdy dzisiaj stare pryki spotykają się na zjazdach koleżeńskich, to z łezką w oku biorą do ust te wyrażenia sprzed lat, mające w sobie czarodziejski smak młodości. A że ten szkolny żargon jest dzisiaj inny? - ha! to może dziwić tylko umysły jałowe.

"Głos Nauczycielski nr 26 z dn. 26 czerwca 1960 r.

 

Walczę z walką

W powieści Ilji Erenburga pt. "Burza" jakiś Francuz po powrocie z ZSRR, charakteryzując ludzi radzickich powiedział m. in. mniej więcej tak: Oni tam stale o coś walczą. Było w tej charakterystyce i w tym zdaniu dużo sympatii dla narodu radzieckiego Rzeczywiście - walka jest bardzo charakterystycznym elementem socjalistycznego życia. Budownictwo socjalistyczne - to walka o socjalizm. I nie tylko o socjalizm.

Wiele rzeczy, które przychodzą do nas z przodującego kraju socjalizmu, bywa przesadzonych; kiedy indziej ulegają one zniekształceniom i wypaczeniom. W naszym życiu społecznym i w naszej pedagogice widzieliśmy to zjawisko do niedawna na wielu odcinkach. Ale jeśli chodzi o tę walkę, to w naszej codziennej praktyce - również w praktyce szkolnej - jest jej dotąd tyle i na tak niespodziewanych placach boju, że włosy stają dęba na myśl o bojowości nauczycielskiego stanu. Walczy się o zmianę obuwia, o okładanie książek i mycie rąk, walczy się z podpowiadaniem i z plamą w zeszycie.

Nie byłoby tyle tej walki, gdyby nas było stać na więcej codziennych, żmudnych, konsekwentnych wysiłków w budowaniu tego, co dobre i potrzebne. Ale my walczymy i walczymy ze zjawiskami, które zakorzeniają się z dnia na dzień z braku systematyczności w pracy. Bo socjalistyczna walka o postęp - to przede wszystkim praca - codzienna, cicha praca.

Pytają mnie często młodzi nauczyciele: - Jak walczyć ze złym poziomem ortografii? - Z ortografią, mój kochany - powiadam - nie walczy się. Ortografii sie uczy. Pyta inny: - Jak walczyć z niezdyscyplinowaniem uczniów? - Wcale i nijak - mówię. - Do dyscypliny trzeba wdrażać. To długi, trudny proces. Jak nie umiesz, to przeczytaj na ten temat to a to. Albo: - Jak wałczyć z lenistwem? - Nie wiem, nie umiem - martwię się szczerze. - Nigdy tego nie robiłem. Mógłbym coś powiedzieć na temat wychowania do pracy, ale mi się nie chce. Opadam z sił i leniwieję, gdy słyszę takie pytania. (...)

Ja wiem: walczyć - to brzmi bojowo i mobilizująco, ale zarazem - wybaczcie - akcyjnie. Gdy do wszystkiego podchodzić z szabelką (oj, ta kochana polska szabelka), to na długo tego animuszu nie wystarczy. Odechce się jednej walki - zacznie się drugą - i tak bez końca. Jeśli już z czymś mamy walczyć - to np. z... muchami, albo - nie przymierzając - z pustym gadaniem.

To wydaje się takie proste. Nie czekać, aż łapy zarosną brudem, a błąd ortograficzny wejdzie w nawyk, lecz w odpowiednich chwilach myć ręce i prowadzić logiczny system ćwiczeń, a błędom zapobiegać. Tak, ale my jesteśmy zbyt pewni swojej roboty, a potem walczymy. A w bojowym zapale i wojennym rozgardiaszu tracimy siły i wytrącamy się z codziennych, wytrwałych wysiłków.

A przecież świat odżegnuje się od wojen i wchodzi na drogę pokojowej pracy. Precz z walką! Niech żyje pokój!

"Głos Nauczycielski" nr 41 z dn. 9 października 1960 r.