Drukuj

 

 

Jerzy Adam Sokolowski

 

Maryna gotuj pierogi

Ważnym ośrodkiem twórczej myśli i życia towarzyskiego, więc i opiniotwórczym, w Olsztynie aż do przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych był Dom Środowisk Twórczych. Tu mieściło się biuro olsztyńskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, biura kilku innych stowarzyszeń oraz biblioteka publiczna. Trzon powierzchni użytkowej budowli stanowił bazę działalności klubowej, ale starczyło jeszcze miejsca na hotelik dla aktorów i pracownie malarskie.

Za prezesury dr. Władysława Gębika literaci spotykali się w swym lokalu sporadycznie, na zebraniach związkowych i tzw. Czwartkach Literackich (...) Sam w sobie dr Gębik był instytucją, postacią niemal charyzmatyczną, budzącą respekt nawet u Panasa, któremu nie byle kto mógł narzucić dystans. W prezesie olsztyńskich pisarzy odzwierciedlało się całe dostojeństwo przypisane przez polską tradycję kulturową ludziom pióra. (...)

Następca Gębika, Leonard Turkowski, był jego zupełnym przeciwieństwem. Pomny na swoją przedwojenną chudą młodość literacką uważał wszystkich wyrobników pióra za szczególne bractwo i chętnie, nawet autorów jednego wiersza, dopuszczał do konfidencji. Lubił pracę kolektywną, więc cały zarząd oddziału miał co robić. On też zatrudnił siłę biurową, Barbarę Sudnik-Hrynkiewicz, gdyż środowisko zawodowe olsztyńskich literatów razem z kolegami z Białegostoku przekroczyło już liczebnie drugą dziesiątkę.

Medal imienia Ignacego Krasickiego, którym miano honorować wybitne zjawiska literackie regionu, przyznawany do dzisiaj, jest dziełem pomysłu Leonarda Turkowskiego, chociaż wątpię, czy wszystkie obecne decyzje Kapituły tego odznaczenia zyskałyby jego aprobatę, gdyż potrafił być dobrym przyjacielem i kolegą, ale nie kolesiem.

Leonard ujmował sposobem bycia: z pozoru nobliwy statysta, zaskakiwał duszą wagabundy. Śmiech miał sardoniczny i takiż dowcip. Podczas jednego z Czwartków Literackich obiecał prezentować slajdy ze swego wojażu po Jugosławii Witold Piechocki. Uprzedzano, że będą też sceny pikantne, striptizowe. Projektor jednak zawiódł, w końcu i elektryczność wysiadła. W ciemnościach dał się słyszeć głos Turkowskiego, skierowany do koleżanki Okęckiej-Bromkowej, wiekowej już damy i przy kości: „Maryna, rób striptiz, albo gotuj pierogi”.

Na Czwartki Literackie lubił też spraszać Leonard osoby prominentne, najczęściej wicewojewodę do spraw kultury, człowieka wielkiej zacności, zwanego powszechnie jako Wielkie BUBU. Tenże BUBU razu jednego spóźnił się nieco, wszedł, gdy już wszyscy obsiedli literacki stół. Trochę stropiony postanowił jednak uhonorować każdego z osobna uściskiem prominenckiej dłoni. Zaczął od miejsca, gdzie siedziało wyrośnięte literackie pacholę (mniejsza o nazwisko), o twarzy zdobnej trądzikiem i przysłoniętej grzywą tłustawych włosów, sięgających ramion. Wyciągniętą dłoń BUBU nie tylko uścisnął, ale złożył na niej pocałunek z dwukrotnym cmoknięciem, po czym raźno obszedł cały stół. Kiedy zajął miejsce przy Leonardzie i rozejrzał się po sali przymglonym wzrokiem bankietowicza, stwierdził, że wesołość na obliczach obecnych jakoś przykro kontrastuje z miną osoby, której dłoń przed chwilą z taka gracją obcmokał. W końcu tubalnym szeptem, wskazując wzrokiem na długowłose pacholę, spytał Turkowskiego: – „Leonard, co to za figura?”. Leonard odpowiedział: „As pikowy”. A wielkie BUBU na to: „A ja myślałem, że dama pikowa....”. No i sytuacja się wyklarowała.

  

Jerzy Adam Sokołowski, Mają to u mnie jak w banku, w: „Pióro i pamięć”, Związek Literatów Polskich, Olsztyn 2005, s. 180-182..