Drukuj

 

 

Wiersze różne

 

Jako swój "poważny" debiut Leonard Turkwski uważał opublikowanie w grudniowym numerze z 1933 roku "Wici Wielkopolskich" - miesięczniku poświęconym sztuce i kulturze - wiersza "Zmartwychwstanie dymu". Autor miał wówczas 19 lat.

 

Wici 121933 d

Poznań, jesień 1933

 

 

 

Szukanie kwiatów

  

Dni -

kieliszkami brzęczące,

muzyką tętniące w nerwach,

chucią pijane -

gdy rosną w dale nieznane,

swoim własnym namierzwiane ścierwem -

dni -

kieliszkami jak łzami kapiące -

gdy się toczą okrutne światem

coraz bliższe i bliższe konaniu - -

- czyż to nie jest szukanie kwiatów na łące?

 

I dlatego rzecz przecież jest prosta:

ot, ze śródmieścia zaułkiem na pole -

rów i mostek,

śmietnisko, baraki,

szare krzaki

i wysmukłe na niebie topole.

W wielkiej dali, wysoko nad światem,

w perspektywie promieni i blasków -

Bóg, pachnący miłością i łaską,

kwitnie wielkim, najwspanialszym kwiatem.

 

Nie odczujesz już drogi powrotnej,

w dom swój tryśniesz zdrowiem nowych sił,

schylisz się nad trzykrotką przy oknie

i rozbijesz kieliszek na pył.

 

Kurjer Poznański, nr 57, rok 1938

 

 

Wzywanie matki

 

Papierosy spalone ukradkiem

w korytarzu gdzieś poza jej wzrokiem,

wyjedzona naprędce w spiżarni

legumina z wiśniowym sokiem,

 

podręczniki sprzedane za bezcen

w antykwarni pod koniec trymestrów,

chemicznie wywabione czwóry

ze świadectwa - grzesznego rejestru,

 

i wagary majowe kajakiem

i genialnych kłamstw improwizacje

i przez księżyc zwykle zawinione

te "zebrania" aż poza kolację...

 

-- wszystkie grzeszki, przestępstwa młodości,

tajnie duszy fantazją trapionej

z poza niebios widzeniem wieczności

widzisz dzisiaj, matko utracona.

 

Chciałoby się, gdybyś jeszcze była,

wyznać wszystko, prosić przebaczenia

byleś tylko mogła tak jak dawniej

dziś na spytki brać; badać. kieszenie

 

Byleś tylko mogła tak jak dawniej

Karcić wzrokiem i besztać miłośnie

i całunkiem i słowem kochanym

dobre czyny nagradzać radośnie.

 

Lecz niestety już nigdy, już nigdy

dobra ręka nie da po paluchach --

dziś, gdy nie tak jak za tamtych czasów

chciałoby się naprawdę usłuchać.

 

I jedynie pociechą tak smutną

jest twa miłość uparta, cierpliwa,

zawiedziona twa miłość matczyna,

której dzisiaj na pomoc przyzywam.

 

Zawiedziona twa miłość matczyna

co nad grzechem cierpiała wraz ze mną,

zawiedziona twa miłość matczyna,

dzisiaj wreszcie świadomie wzajemna.

 

I pociechą w walkach jest mi wiedza

że, jak dawniej, sercem przepełniona,

z poza niebios, widzeniem wieczności,

widzisz wszystko, moja mamo utracona!

 

Nr 233

 

Wyjaśniamy, że w tych czasach w Wielkopolsce czwórka była tym, czym dzisiaj dwójka, a najlepszą oceną była jedynka.

 

Żołnierska Wielkanoc

 

Towarzyszom broni w Mołodecznie

poświęcam

 

Karabiny w ramionach sprężonych,

głowy harde wprost przed siebie patrzą,

Lufy w niebie słonecznym utkwione;

cicha, radosna toń.

Bóg zmartwychwstał! Kompania - baczność!

Prezentuj broń!

 

Zasiądziemy dziś razem przy stole,

Wszyscy - bracia. Równi - ty i ja.

Niech w radosnym, roześmianym kole

szczęście (szczęście...) śmiechem jasnym drga...

 

Ojciec, matka, brat, siostra - daleko --

Ach, nic z tego! Ich serca są z nami.

Żaden smutek ani cień tęsknoty

żołnierskiego munduru nie splami.

 

Zasiedliśmy dziś razem, żołnierze,

Wszyscy - bracia. Równi - ty i ja.

Bóg zmartwychwstał. Wiosna. Serca nasze

jasną tęczą Pan Chrystus opasze.

Uśmiechnijmy się dziś przecież szczerze.

Dzisiaj święto. Módl się. Ty - i ja...

 

Zmartwychwstańmy! Jak Chrystus, tak my!

Polsce wielkiej nas przecież potrzeba!

Pod namiotem przebłękitnym nieba

dojrzewają o zwycięstwie sny.

 

Precz, ty dawne, beztreściwe życie!

Wejdźmy w Życie Nowe, pełne treści!

W twardym, trudnym, koszarowym bycie,

sens największy, najświętszy się mieści.

 

My - dla Polski! Dla matki, dla brata

pracujemy od świtu do mroku.

Zapał święty nasz wszystkich wyswatał

za karabin, co stoi przy boku.

 

My - dla Polski!

Baczność! Bóg jest z nami - Polsko!

Niech cię zawsze tak jak dziś kochamy!

 

Kurier Poznański, Wielkanoc 1936
Posłaniec Warmiński, Wielkanoc 1995

 

W Mołodecznie (między Wilnem i Mińskiem, obecnie Białoruś) odbywali zasadniczą służbę wojskową rekruci z Poznania. Również Leonard Turkowski, który jej jednak nie ukończył z powodu stanu zdrowia.

 

1941b

Wiersz opublikowany w miesięczniku "Warmia i Mazury" ne 15/74 z 13 kwietnia 1958. Rok 1941 wiąże się z zawarciem małżeństwa przez autora.

 

Choinka Marka


Marek ma choinkę,

przyniósł mu ją tata,
aniołek ustroił,
toteż jest bogata.

 

Pod choinką szopka,
a w niej Bozia leży
i przyjmuje pokłon
królów i pasterzy.

Jasno i wesoło
płoną na niej świeczki,
skrzą się i mrugają,
jak z nieba gwiazdeczki.

Są na niej łańcuchy
i anielskie włosy,
aż błyszczy się cała,
jakby pośród rosy.

Siwy, dobry Gwiazdor,
brodaty, bajeczny,
patrzy zza gałązek,
czy Marek jest grzeczny.

A na samym czubie
jest śliczna gwiazdeczka,
którą sam aniołek
przyniósł dla Mareczka.

Wierszyk pochodzi z nie zachowanego, "wydanego" w 1945 lub 1946 roku w jednym egzemplarzu tomiku wierszy, "wydrukowanego" na szkolnej, poniemieckiej maszynie, na której brakujące polskie litery trzeba było dorabiać przecinkiem, kropką, ukośnikiem.

Rzeczywiście w tych czasach na choinkach prawdziwe świeczki paliły się prawdziwym ogniem. Wyjaśnijmy też, że w Wielkopolsce Mikołaj przychodzi tylko 6 grudnia. Ten, który przychodzi 24 grudnia zwany jest Gwiazdorem. Dlatego też, nim z okazji Merry Christmas zaczęto z CD, MP3 i czegoś tam jeszcze odtwarzać White Christmas i Ring the bell - podśpiewywano:

A wczora z wieczora
złapali gwiazdora,
był w czerwonej jupie,
był w czerwonej jupie,
dali mu po duupie.

 

Wołanie o poniedziałek

 

Niech zejdzie w miasta rozsiadłe w pszenicach
cichość dni skwarnych omuskanych wiatrem
i w rynki rojne, w planty i ulice
kolegiat starych szept: Orate fratres.

 

Usłyszeć na wsi z brzękiem sygnaturek
echa nauki głośnej w jasnych szkołach,
poryki głuche krów i pianie kurów
i piasku chrzęst w sunących drogą kołach.

 

Ze stolic ludnych pić kamienny zapach,
gdy świt spokojny budzi milion oczu
i wstaje życie na żelaznych łapach,
by ku szczęśliwym wieczorom się toczyć.

 

Niech lasy szemrzą pieśń błyszczących jezior,
szczęść wykradzionych, pokonanych nieszczęść,
niech przedwieczorne chmury, ja więcierze,
zbierają ból nasz, by go skropić deszczem.

 

Niech na weselach rżną muzyki głośne
i niech nożami rżną się zawadiaki,
a siwe babki nucą mdło przy krosnach,
a dziadkom spuchną nosy od tabaki.

 

Niech jurne matki rodzą w bólach dzieci,
by znowu w łożach wypieszczać nasienie –
niech na dziedzińcach słońce jasno świeci
a w gąszczach parków drżą miłosne drżenia.

 

Niech w dni przesmutne i czarne strojami
idą pogrzeby w zielone cmentarze,
a po żałobnej mszy ostatnim amen
veni Creator zabrzmi młodej parze.

 

Niech wojska dzielne nudzą się w koszarach
a pułkownicy grają w preferansa,
niech osiwieje z nudów sędzia stary
i niech sen sklei oczy policjanta.

 

Niech wylegują się w sadach pastuchy
i niech uczniacy chodzą na wagary,
niech starym pannom śnią się straszne duchy
i niech myśliwych czeka zwierz w moczarach,

 

Dosyć już świętej walki i czekania.
Wielka Niedziela historii niech zblednie
i poniedziałek znowu zmartwychwstanie.
Niech wróci dzień Powszedni.


Niepublikowany maszynopis Leonarda Turkowskiego. Rok 1944 zamieszczony w maszynopisie prawdopodobnie oznacza czas powstania wiersza, odtworzonego później.