Jerzy Korkozowicz

 

I to wszystko miało swój oddech

 

"Biorę gwiazdy lecące za rogi

- niedojrzałe, obce, nieprzyjazne.

A to skry granitowe spod nogi,

a to myśli rogate - nie gwiazdy".

 

Był z dziewięćset czternastego, a więc o pięć lat ode mnie starszy. Nasze koleżeńskie współżycie układało się różnie. Pracowaliśmy razem w latach 50 w Liceum Pedagogicznym nr 1 w Bartoszycach, w tamtejszym Ośrodku Szkolnym dawnego TPD. Uczył przedmiotów kierunkowych i organizował praktyki pedagogiczne. Ja byłem dyrektorem.

Nie za wiele wiedziałem o jego wielkopolskiej przeszłości literackiej, tej sprzed wojny, on także zdawał się początkowo nie przywiązywać do niej szczególnej wagi. Liczył już ponad czterdzieści lat, miał żonę - wychowawczynię domu dziecka, trzech synów i córkę. W sumie wiele powinności, a do tego wysoko cenił życie koleżeńskie, rozmowy perypatetyków, wędrówki po okolicy, wycieczki.

Nadszedł jednak październik 1956 roku i w atmosferze ogromnego ożywienia życia duchowego szkoły i kraju Turkowski postanowił wrócić do pisania wierszy. Po dwudziestoletniej przerwie. Wieczorami czytywał swoje utwory i kiedyś zadedykował mi jeden z nich, taki liryk o szkole. Kiedy indziej bardzo się na mnie obraził, co gorsza słusznie. Zajęty przygotowaniami do nowego roku szkolnego, przetrzymałem jego tekst, który miałem zaopiniować w określonym czasie, bo czekał wydawca. Niestety, malowanie auli, opał, siatka godzin okazały się ważniejsze niż to, co pisze kolega, choćby był nie wiem z jakiego Olimpu. Dziw, że się wtedy ode mnie nie odżegnał, że był mi przyjazny do końca.

Jego poznański rodowód. Trzeba wrócić do dwóch tomów wspomnień - "Księga mojego domu " (1979) i "Księga mojego miasta" (1981). Ponadto Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka w Olsztynie udostępniła mi 13 - kartkowy zeszycik, "Kalendarium 1920 - 1939" spisane ręką Leonarda Turkowskiego "z pamięci i z dokumentacji" na trzy lata przed śmiercią. Są tu krótkie zdania - sygnały ważnych zdarzeń w biografii ucznia, poety i dziennikarza. Zacznijmy jednak od pierwszej z wymienionych książek.

Leonard był synem poznańskiego tramwajarza. Dzieciństwo upłynęło mu w dzielnicy Poznania zwanej Łazarzem. Mając kilka lat, oglądał z okna mieszkania jeden po drugim pogrzeby powstańców wielkopolskich. "Świat moich pierwszych lat - czytamy w "Księdze mojego domu"- owa głęboka studnia podwórza - daleki był od literackich fanaberii (...). Także dom nasz zwracał się raczej ku trosce o chleb powszedni niż ku dążeniu do pięknego próżnowania. Książkę spotykało się w nim o tyle, o ile służyła czemuś konkretnemu : nauce szkolnej, modlitwom, leczeniu chorób, różnym celom praktycznym, łącznie z wyjaśnianiem snów, od których tak wiele zależało w mniemaniu prostych ludzi".

Jako dziecko wielkiego kryzysu przeżywał "aż do bólu, aż do łez" świadomość, "że jest się dosłownie niczym". "W kamienicy naszej - wspomina - z tłumu dzieci gimnazjum ukończył tylko Kazio Kwicz (...). Moi przyjaciele podwórkowi albo szli do rzemiosła, albo szukali dorywczych zarobków. Jedna z dziewcząt pracowała nawet jako kobieta bez tułowia (w cyrku), co było bardzo pocieszne, bośmy ją przed południem widzieli chodzącą normalnie na własnych nogach".

Turkowski - czternastolatek zarabiał jako umundurowany boy na terenach Powszechnej Wystawy Krajowej, także jako gazeciarz, roznosiciel "Nowego   Kuriera" do którego wkrótce potem będzie posyłał felietony. Więcej niż do szkoły ciągnęło go do życia artystycznego, gdy podrósł - do poznańskiej cyganerii, do kabaretów, do muzyki. Zajrzyjmy do "Księgi mojego miasta. " W chórach poznańskich - czytamy - śpiewali robotnicy, rzemieślnicy, tramwajarze, inteligenci - starzy i młodzi". Wizytował je Feliks Nowowiejski, ale nie tylko wizytował, bo - jak wspomina Turkowski - sam prowadził wielki męski chór "Echo" i mieszany "Chór Narodowy". Przewodził też Związkowi Towarzystw Śpiewaczych. W pamięci czytelnika "Księgi mojego miasta" pozostaną wizerunki wielu ludzi znakomitych i ich otoczenia. Leciwy Wyczółkowski i jego potężne cisy koło Wierzchlasu, które Leonard oglądał w naturze oraz na obrazach mistrza, świetny poeta i dziwak Wojciech Bąk, prezes ZLP Zenon Kosidowski. Pojawia się tu cały orszak ludzi wybitnych, a przecież nie tworzących sobie a muzom, rozśpiewanych nie tylko w chórach, ale i w trzech poznańskich przedwojennych kabaretach. W takim środowisku nie przebywało się bez następstw. Gdyśmy się bliżej poznali, Leonard umiał dawać wyraz temu, jak jest zafascynowany Poznaniem. Ciekawe, że stolica Wielkopolski także o nim pamiętała w późnych powojennych latach. O tym za chwilę - teraz zajrzyjmy do intymnego "Kalendarium"

Znajdziemy tam wzmianki o uczniowskich klęskach. Powtarzał lata nauki w poznańskim Seminarium Nauczycielskim im. Ewarysta Estkowskiego, aż go z tej szkoły usunięto za "chodzenie w kratkę i nieuczenie się wcale". Osiemnastoletni chłopak napisze o sobie krótko : "Jesienią wyprowadzam się z domu. Żyję niczym. Uczę się do matury eksternistycznej".

O miłości pierwszej, drugiej mówi tyle, że trwa albo że już po wszystkim.

W "Kalendarium" znajdziemy też liczne wzmianki o debiutach. Na przykład w "Klubie Szyderców pod Kaktusem" Artura Marii Swinarskiego, gdzie pisał fraszki, z kolei w "Wiadomościach Wielkopolskich" i wydawnictwach Katolickiego Związku Młodzieży Polskiej, do których posyłał różne wiersze. Nie bez ciepłej ironii wspomina, że pierwszy numer miesięcznika "Poranek", robionego razem z Bronkiem Bączyńskim - to już próba sił "redaktora Leonarda Turkowskiego". Kogoś, kto przegląda zapiski bardziej jednak wzruszy informacja, że "Wici Wielkopolskie" zamieszczają stały felieton niefortunnego uczniaka: "Z ławy uczniowskiej". Tytułów czasopism wielkopolskich jest tu w ogóle dużo. Nic dziwnego - w ich kręgu wzrastał i  s t a w a ł  s i ę  k i m ś. Kimś do tego stopnia, że wydawnictwo "Ostoja" drukuje w roku 1935 tom poezji Leonarda pt.: "Krzyż na rozdrożu" i dwie jego - jak to określa książeczki : " Dookoła Polski" i "Coraz wyżej". Rok ten nazywa autor zapisek okresem prosperity. Miłość z Zosią K. trwa nadal, a jesienią można było odbyć długą podróż do Krakowa, Ojcowa, Zakopanego, Lwowa i Wilna.

W 1936 i 1937 dwukrotnie zostaje powołany do służby wojskowej w kresowym Mołodecznie i obydwa razy miesięczny pobyt w jednostce kończy się leczeniem szpitalnym w Wilnie. Atakuje go gruźlica. W 1937 umiera matka, autor zapisek daje wyraz skrajnej rozpaczy. Z końcem tego roku zostaje przyjęty do Związku Literatów Polskich. Legitymacja nosi numer 27. Ukazują się tomiki wierszy : "Krew ziemi" (1937) i "Gdy Środa rym poda" (1938). Latem następnego roku pozostaje już tylko pobyt w sanatorium w Kościanie i "czekanie na wojnę". Już żadnych nadziei.

We wrześniu jako niezdolny do służby wojskowej i nie zmobilizowany "wędruje z wojskiem". "Kalendarium" kończy wzmianka o jakimś nie znanym "epizodzie w Kaźmierzu pod Szamotułami".

Poświęcone Leonardowi Turkowskiemu hasło w "Literaturze Polskiej Przewodniku Encyklopedycznym" zawiera informację, że podczas okupacji niemieckiej przebywał w Krakowie i Warszawie, czynny był w tajnym nauczaniu i wielokrotnie więziony. Po wojnie - jak wiadomo - ukończył studia pedagogiczne i rozpoczął pracę w zakładach kształcenia nauczycieli. Do Bartoszyc przybył z rodziną z Leśnej Podlaskiej w roku 1954.

Widywaliśmy się odtąd codziennie, a wcale mi nie jest łatwo opisać ten i późniejszy okres jego życia. Spraw, którymi się zajmował, było mnóstwo i tu potrzebny byłby nie wspomnieniowy felieton, ale nowy, wspólnie z rodziną opracowany kalendarz jego trzydziestu mazurskich lat. Im stawał się starszy, tym intensywniej oddawał się swoim zajęciom, tym więcej pisał i sprawniej wydawał. A pisał dla dwóch województw. Jeżeli dobrze policzyłem, to tyle samo książek Leonarda ukazało się w Poznaniu, co w Olsztynie. Pozostałe wychodziły w Warszawie albo Łodzi, a trzeba jeszcze uwzględnić utwory i artykuły, jakie drukowano poza granicami kraju w przekładach na niemiecki, rosyjski, słowacki, czeski czy estoński.

W ostatnich latach życia drukował swoje "Powroty" (wspomnienia z młodości) w poznańskim tygodniku "Wprost", pisał stale do "Ekspresu Poznańskiego", a w "Kronice Wielkopolskiej" zamieszczał artykuły o literaturze współczesnej. Ale to już jest ten Turkowski z lat 70 i 80, który na spotkania z czytelnikami jeździł od Gdańska po Śląsk i od Poznania, Bydgoszczy po Kaliningrad. Pisarz, który we Lwowie na Cmentarzu Łyczakowskim odkrył grób Wojciecha Kętrzyńskiego, a przez trzy kadencje (1972 - 1980) był prezesem Olsztyńskiego Oddziału Związku Literatów Polskich.

Początek dało mu jednak na pewno nasze bartoszyckie Liceum Pedagogiczne. Eksperymentował w nim jako nauczyciel pierwszaków w szkole ćwiczeń i wychowawca licealistów. Stopniowo stawał się w Ośrodku Szkolnym partnerem wszystkiego i wszystkich. Był pedantycznym pracownikiem i bratem - łatą, do tego człowiekiem pióra i to spełniało w jakiś sposób ważną rolę społeczną: pisał po trosze dla nas. Już w trzy lata po przyjeździe do Bartoszyc rozprowadzał nowy tomik wierszy "Na progu doby" ("Wydawnictwo Poznańskie " 1958). Zamieszczał też w "Głosie Nauczycielskim" stałe felietony jako Turek z Bartoszyc, a w miesięczniku "Warmia i Mazury" - eseje krytycznoliterackie, eseje z historii regionu oraz utwory poetyckie. Nie pamiętam już gdzie ukazał się jego wiersz o Kajce, poecie - cieśli z mazurskiej wsi Ogródek. Pamiętam za to słowa:

"... niebo, kwiat, oczy, miłość – wstają

z tych strofek od przypiecka.

Dni powszednie rosną w niedziele,

wiązania dachu w ojczyznę.

Wiersz - jak ciosanie belek.

Słowo - wieczór na przyzbie".

W końcu został etatowym "żurnalistą" w " Głosie Olsztyńskim", przemianowanym później na "Gazetę Olsztyńską" i w 1965 przeprowadził się z rodziną do Olsztyna, gdzie zamieszkał w domu wybudowanym dla twórców i działaczy kultury przy ul. Warmińskiej.

Nie rozstawajmy się jednak z Bartoszycami, tym bardziej, że Turkowski umiał przebywać - jakby się wydawało - w wielu miejscach naraz: w domach przyjaciół, na zebraniach, na zamku w pobliskim Lidzbarku, wreszcie na bajkowych plenerach literackich, organizowanych wspólnie z Anną Mackowicz, prezesem Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. Cóż tam panowała za atmosfera: w takich Smolajnach na przykład. Trzymajmy się jednak samych Bartoszyc i ich Ośrodka Szkolnego. W latach 50. i 60. mieliśmy tam tradycje życia muzycznego i konkursów recytatorskich, własny teatr dwóch liceów pedagogicznych, twórczość kilku nauczycieli muzyków i plastyków. "Bomba teatralna nad Bartoszycami" - pisał Turkowski w "Głosie Olsztyńskim" gdzieś bodaj w 1960 roku. No bo był taki okres, że młodzież dawała rocznie kilka premier - od "Ślubów panieńskich" po "Starą baśń" i po sklejanki sceniczne w rodzaju "Opery za ćwierć grosza" albo rewii "Od <Fircyka> do <Wesela>". "Reżyserowaliśmy" (a cudzysłowów więcej by się tu przydało) wszyscy poloniści po kolei, a Leonard... mecenasował. Był tak jakoś wewnątrz każdej naszej imprezy: po cichu zachęcał, krytykował. Umiał to robić. Ze swoim darem mówienia prawdy w oczy bez urażania rozmówcy. Jeśli nie wychowywał swoich kolegów, to im pomagał. Czy i ile mu zawdzięczają pedagog Wacław Najmowicz, nauczyciel rysunków Joachim Orienter, bądź poeta Józef Jacek Rojek, to już oni sami mogą ocenić.

Jaki był dla uczniów, o tym pisze Genowefa Zapilaj, dawna uczennica, z kolei nauczycielka geografii: "Bardzo szybko nawiązał z nami kontakt. Nie wiadomo kiedy czuliśmy się z nim zżyci. Tylko że to zobowiązywało. Wstyd było czegoś nie umieć (...). No a kiedy stał się literacką ozdobą szkoły, jak już można było podsunąć mu jego tomik wierszy do wpisania dedykacji, to przyjaźń nabierała jeszcze innego znaczenia".

Jeżeli w jakimś środowisku lokalnym zapanuje moda na twórczość, niesie to zawsze ryzyko grafomanii i kiczu. Na pewno T u r e k   był jednym z tych, którzy sprawiali, że się bez takich zjawisk, no i bez snobizmu, obeszło.

Nasze "dnie kobiet" albo "dnie nauczyciela", na ogół niemiłe okazje do wypowiadania słów oficjalnych, tu zmieniały się w wieczorki literackie i kabaretowe lub też w wystawy własnych prac malarskich bądź rysunkowych. Powstawały wtedy pamflety Zbyszka Kasprzyckiego, jakieś zbiorowe teksty, no i nieprześcignione fraszki Turkowskiego. Kiedyś napisał ich czterdzieści, po jednej na każdego z nas. Sam też oberwał wierszykiem ode mnie. Głupstewko to kończyło się, jak następuje :

"gdy przepłyną fale dziejów

przez warmińskie wieki,

stanie pomnik mój w marmurze,

na rynku koło apteki".

"Dlaczego właśnie tam? " - zaprotestował swoim basbarytonem. Wszystko to były imprezy bez wódki. Niepocieszeni musieli dorabiać na boku. Raz około 23-ej zobaczyłem z okna ruch przy garażu Leonarda. Pomyślałem, że włamanie, więc wybiegłem. A tam m i k r u s (taki dawny m a l u c h) pełen kolegów Turka brał już drugi bieg. Trzeźwych, łącznie z właścicielem pojazdu, nie było. Pobiegłem zamknąć bramę wyjazdową Ośrodka, a kiedy autko stanęło przed nią, podniosłem krzyk godny sanacyjnego pułkownika: "Marsz do domu, a jutro za kwadrans ósma meldować się u mnie w gabinecie!". Było ich czterech, przyszedł jeden: Turkowski. Wiadomo - poznaniak. Wyraził trochę skruchy. Niewiele.

Później byliśmy od siebie bardziej oddaleni. On w Olsztynie, ja w Ostródzie. Przed emeryturą pracował na stanowisku dyrektora Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej i był potem przez współpracowników bardzo serdecznie wspominany.

Stawał się też coraz poważniejszym autorytetem na literackim polu i przebywał w kręgu olsztyńskich pisarzy, historyków, artystów - malarzy, działaczy politycznych. Choć się w tym gronie pojawiałem dość często, pozostawałem kimś z zewnątrz. Dodać jeszcze trzeba, że podobnie jak ja wtedy, Turkowski był działaczem partyjnym.

W Olsztynie odwiedzałem go w jego mieszkaniu przy Warmińskiej. Zaaferowany szkołą, a później własnym debiutem "dziennikarskim", na tyle jednak byłem otwarty na rzeczy ciekawe, żeby wysłuchać fragmentów przygotowywanych do druku nowych pozycji Leonarda Turkowskiego. Chodziło między innymi o powieść o Koperniku "Ziemia i niebo" oraz o "Księgę Warmii i Mazur" - takie wspomnienia z czasów bliskich współczesności. Pisarz napomknął, że ktoś je uszczypliwie nazwał "książką telefoniczną znajomych Turkowskiego".

W tym mieszkaniu była biblioteka - "małe Ossolineum", według żartobliwych słów właściciela. Księgozbiór był pielęgnowany z poznańską dokładnością, poszerzany z sensem i gustem humanisty o słowniki, dzieła encyklopedyczne, historyczne. Skarb. I to wszystko miało swój oddech.

Poeta zmarł w Olsztynie 19 stycznia 1985 roku.

Jerzy   Korkozowicz


Jerzy Korkozowicz w: "Leonard Turkowski - życie i twórczość - bibliografia", wyd. Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im.prof. Tadeusz Kotarbińskiego w Olsztynie, Olsztyn 1997, s. 11-17