Krzyż na rozdrożu
Poniżej kilka wierszy z pierwszego tomiku "Krzyż na rozdrożu", wydanego przez Bibliotekę Wici Wielkopolskich w 1935 roku. Wiersze powstały, gdy autor miał 19-20 lat. Tomik przedmową opatrzył Jan Izydor Sztaudynger.
Wiatr
Płakały
szumiały
wierzby rozczochrane,
że los je obdarza bólem licznych ciosów,
że wicher im wyrwał kiście pięknych włosów,
że im porozplatał warkocze sczesane,
że --- chociaż to wieczny, bezdomny samotnik ---
jednak szaławiła i niemądry psotnik.
Płakały
szumiały
grusze rozłożyste,
że je prześladują losu srogie moce,
że wiatr najpiękniejsze postrącał owoce,
że on ma z diabłami sprawki niezbyt czyste,
że --- chociaż to wieczny, bezdomny samotnik ---
jednak szaławiła i niemądry psotnik.
Płakały
szumiały
brzozy białopienne,
że wiatr od nich odszedł --- dał susy tak szybkie,
że --- któż będzie pieścił ich ramiona gibkie
i grał na nich pieśni tęskliwe a senne,
któż będzie wyginał je w łukowe mosty,
któż będzie całował je pieszczotą chłosty?...
Poznań, lato 1933
Złoty Pan Jezus
Czy to w czas mrozu, czy słoty,
czy w blaskach słonecznej spiekoty,
wisi na krzyża żelaznym drzewie -
ze zwykłej blachy, ale zawsze złoty
Pan Jezus na Chwaliszewie.
Pan Jezus jest taki dobry...
Tylko półbrzękiem zrzędzi,
kiedy na Chwaliszewskim moście
tramwaj zbyt szybko pędzi.
Pan Jezus jest taki dobry...
Spogląda z wyżyn mostu
i chroni od utonięcia
kąpiących się w Warcie chłopców.
Pan Jezus jest taki dobry,
i taki złoty po prostu:
ochrania łodzie rybackie,
stojące pod mostem.
Wśród bzów kwitnących czy nagich,
wśród tłumów łaknących chleba -
odgania wszelkie plagi
złoty zawsze i nagi
Pan Jezus z Chwaliszewa.
Poznań, lato 1933
Wiersz ten przypomniała mi pocztówka za zbiorów Leonarda Turkowskiego. To wiersz o widocznym na zdjęciu krzyżu przy zburzonym przez Niemców Moście Chwaliszewskim. Walki o Poznań zakończyły się 23 lutego 1945. Leonard Turkowski, przed wojną znany poznański dziennikarz i poeta ostatnie miesiące wojny spędzał w Szydłowcu, gdzie 25 lutego otrzymał zaświadczenie w języku polskim i rosyjskim upoważniające go do podróży do Poznania. Pocztówki pokazujące wojenne zniszczenia - zdjęcia Zb. Zielonackiego opublikowane przez Wydawnictwo Merkuriusz, pl. Wolności 11, tel. 94 30 wyjaśniają, dlaczego w swym rodzinnym mieście nie znalazł miejsca dla czteroosobowej już rodziny. Został wiejskim nauczycielem.
Zmartwychwstanie dymu
Droga ma kolor dymu,
który lekko, pomału
kominami się leje
z przedymionych chałup; ---
potem, wiatrem wiedziony
w szczytach drzew się tumani
i opada w aleję
niziutkimi sadami.
Tutaj, w męce bezradnej
jeszcze o lot chmur walczy
i zakończa haniebnie
żywot krótki a starczy;
rozczapierza się cały,
kłębi, pręży się cały ---
i tężeje na koniec
w piasku sypkie kryształy.
Umęczony żywotem ---
jednym ciągiem konania ---
leży cicho i czeka
swego zmartwychpowstania.
Aż, kiedy pojazd pędzący
swym ciężarem go zmiele,
życie wróci weń nagle,
rozkrzyczy się w nim szelest ---
i na nowo powstaje
tumanami z kolein
i ucieka, ucieka
wzdłuż piaszczystej alei.
Poznań, jesień 1933
Wiosna na Łazarzu
Więc przede wszystkim w Parku Wilsona --
w sercu łazarskiej dzielnicy --
rozniosła wici:
zielone, zielone, zielone.
Wlazła dokładnie wszędzie:
aż na topoli szczyty nagie.
Na małym cienistym stawie
ponasadzała łabędzie.
A potem krwią swą zieloną
trysnęła na każdy balkon --
i złotą, lśniącą czarką
podlała mi drzewa przed domem.
Wreszcie z szaleństwem dziecięcia
otwarła słoneczny hydrant
i w twarzach ludzi zastygła
jasną ulewą szczęścia.
Poznań, 1933
Brat Albert
Otoczon aureolą,
w szarej, zgrzebnej odzieży -
święty patron malarzy,
żebraków i żołnierzy.
Wśród biednych z chlebem w ręku,
w boju, okuty blachą - -
w jasnowidzeniu malowany
święty kolega po fachu.
Poznań, 1934
Wilson
Rażą nas twoje brzydkie
nieprasowane spodnie,
Podnosi nas za to oblicze
poważne a pogodne.
Lecz cóż brzydota spodni?
cóż, że twa twarz nas bierze?
Chwała ci za tę Polskę,
która pod tobą leży!
Poznań, 1933
Co z tymi spodniami Wilsona? Leonard Turkowski urodził się i mieszkał z rodzicami kilkaset metrów od parku, który od 1926 roku nosił imię Woodrowa Wilsona, prezydenta USA. Na skraju parku stał ofiarowany przez Paderewskiego w 1931 roku pomnik Wilsona autorstwa amerykańskiego rzeźbiarza, który chyba wiedział, jakie spodnie nosił Wilson. Pomnik zniszczyli Niemcy, po wojnie park otrzymał imię Marcina Kasprzaka i adekwatny monument. W 1990 roku przywrócono park Wilsonowi, ale postawiono tylko popiersie i problem spodni przestał istnieć...
Pracować
Pracować. Zarobić. Móc płacić.
Człowiekiem być -- nie świnią.
Co dzień wieczorem po pracy
spokojnie przejść się z dziewczyną
Pracować. Zarobić. Mięć spokój.
Nie słyszeć: -- "łazik -- pasożyt!"...
Co dzień z uśmiechem w oku
do łóżka spać się ułożyć.
Pracować. Jak inni. Tak samo.
Ust nie zamykac skoblem.
Codziennie rano
powiedzieć sobie: dzień -- dobry!
Poznań, lato 1933
Kwitnąca jabłoń
Pójdziemy z tobą, mistrzu, w gąszcz rozkoszny sadu,
gdzie każda gałąź kiśćmi pachnącej bieli trzęsie!
Niech kwiecie wonne jabłoni, co z wiewem wietrzyku opada,
przyprószy nasze głowy białem, wiośnianem szczęściem!
Pójdziemy z tobą, mistrzu, w gąszcz farb twych cudotwórczych,
w cień ramion ogromnych i rąk w twórczość bogatych!
Tchniesz w dłoń artyzm boski, nad nami ją rozkorczysz
i sypniesz na głowy garść białych, wonnych kwiatów!
Pójdziemy z tobą, mistrzu – apostole piękna!
Mrok szary dni powszednich rozkwiecisz nam wiosną.
Gdzie stąpisz, gdzie spojrzysz, gdzie dotknie twoje ręka,
sady białe, kwieciste, z pod ziemi nagle wyrosną.
Pójdziemy z tobą, mistrzu, w gąszcz rozkoszny sadu,
gdzie każda gałąź kiśćmi pachnącej bieli trzęsie!
Niech kwiecie wonne jabłoni, co z wiewem wietrzyku opada
przyprószy nasze głowy białem, wiośnianem szczęściem!
Dziewiętnastoletni autor napisał kilka wierszy, zafascynowany twórczością Leona Wyczółkowskiego. Niemal sześćdziesiąt lat starszy artysta zaprosił go do Gościeradza, jednak zaproszenie nie zostało skonkretyzowane ni zrealizowane, wkrótce też Wyczółkowski zmarł, a dwór spalił się w 2008 roku. Poniżej obraz Wyczółkowskiego "Wiosna w Gościeradzu".
Odjazd
Skoczyła wskazówka nerwowo:
trzask ryglowanych drzwi,
ostatnie słowo -
gorzkie - jak łzy;
nadwerężonych buforów
przeraźliwy zgrzyt,
wagonów długi powróz
wyprężył się jak bicz.
Pozostaliśmy sami:
pięć osób z oczyma ze szkła,
chłopiec z papierosami,
kolejarz - i ja.
Radość się bieli w chusteczkach,
lecz z jednej prószą łzy.
A ja tu muszę szeptać:
O, ty - niedobra - o, ty - -
Poznań, lato 1934
Oczekiwanie śniegu
Mamy w sobie listopad
wyjący w piersiach bólem, --
praca w asyście łopat
wróciła do domu z pól;
z nią razem powróciły
te dawne sny o niczem, --
zgubionej jesienią siły
nie wróci nam nawet bicz.
Odpychamy sny -- nieznośnice --
w listopadowe noce, --
kładą się na ulice
czekając na śnieżny koc.
...A może śnieg je zabije...
Wznosząc nerwowo do góry
nasze łabędzie szyje,
o śnieg się modlimy do chmur.
Poznań, listopad 1933
"Krzyż na rozdrożu", Bibljoteka Wici Wielkopolskich, tom VIII, rok 1935, s. 37
Ulica Półwiejska
Nie stanął tu żaden pałac,
nikt wielki tu nogą nie stąpił.
Czas dla tej dzielnicy
był jakiś skąpy.
Stara, wąska ulica,
stare, niskie domy,
stary bruk,
poprzecinany nożami tramwajowych szyn.
Jedna kamienica
pełna jest dobrych wspomnień,
które się z bramy kłębią,
jak z kuchni półwiejski dym.
Nie stanął tu żaden pałac,
nikt wielki tu nogą nie stąpił.
W podwórzu jest jakaś knajpa
i mrok.
Nie stała tu żadna chwała -- --
tu tylko się idzie w podwórze,
na lewo drzwi w szarym murze,
cień,
kurz,
parter,
sień,
krok
w bok --
i już.
O, moja miłość jedyna!
Z tomiku "Krzyż na rozdrożu" Bibljoteka Wici Wielkopolskich, rok 1935,